Czy Polska faktycznie mogła się obronić w 1939 roku? Takie pytanie zadaje sobie każdy, kto choć przez chwilę zastanowił się nad losem naszego kraju w tamtych tragicznych dniach. Odpowiedź, choć bolesna, musi być szczera: nie, Polska nie miała realnych szans na wygraną. Nie piszę tego z pesymizmem czy z braku wiary w dzielność naszych żołnierzy. Piszę to, mając świadomość twardych realiów – zarówno gospodarczych, militarnych, jak i politycznych – które nas przygniotły.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że mieliśmy szansę. W końcu Polska nie była maleńkim krajem, a liczebność naszej armii budziła respekt. Jednak rzeczywistość była inna – choć liczebnie nie byliśmy najgorsi, nasz sprzęt wojskowy był przestarzały, a strategia oparta na defensywie długo dystansowej skazana była na porażkę wobec brutalnej i nowoczesnej taktyki Blitzkriegu. To nie była kwestia odwagi, ale technologii, logistyki i przygotowania. A tu Niemcy mieli nad nami ogromną przewagę.
Największym dramatem tamtych dni było nasze osamotnienie. Zawiedli nas sojusznicy – Francja i Wielka Brytania, które miały stanąć po naszej stronie. Gdybyśmy mieli wsparcie, gdyby alianci faktycznie ruszyli na Niemcy we wrześniu 1939 roku, moglibyśmy przetrwać. Niestety, Zachód wybrał politykę „czekania”, licząc na to, że w jakiś magiczny sposób uda się powstrzymać Hitlera bez otwartej konfrontacji. Polska, pozostawiona sama sobie, była skazana na klęskę.
Porównując gospodarki II Rzeczpospolitej i III Rzeszy, można się tylko załamać. To tak, jakby porównywać pociąg towarowy z nowoczesnym myśliwcem. Niemcy, pod rządami Hitlera, od początku lat 30. przekształcali swoją gospodarkę w maszynę wojenną, która miała zdominować Europę. Polska, odbudowująca się po latach zaborów, próbowała nadążyć, ale w rzeczywistości była gospodarczym outsiderem w tym wyścigu. I to nie tylko w kwestii wielkości gospodarki, ale też jej struktury, możliwości i potencjału.
Zacznijmy od budżetu wojskowego – w latach poprzedzających wojnę Niemcy wydawały na zbrojenia wielokrotnie więcej niż Polska. O ile w Polsce staraliśmy się racjonalnie inwestować w zbrojenia, to Niemcy przeznaczali na ten cel dosłownie wszystko, co mogli. W latach 30. polska gospodarka była w dużej mierze rolnicza, co stanowiło poważne ograniczenie. Niemcy natomiast dysponowali jedną z najbardziej zaawansowanych gospodarek przemysłowych na świecie, z fabrykami pracującymi pełną parą na potrzeby wojny.
Na koniec warto spojrzeć na infrastrukturę. Niemcy mieli doskonale rozwiniętą sieć kolejową i nowoczesne autostrady, które umożliwiały błyskawiczne przemieszczanie wojsk. Polska, zwłaszcza na wschodzie, miała o wiele gorszą infrastrukturę, co znacząco utrudniało mobilizację i logistykę wojskową. To jak budowanie domu z kart w czasie huraganu.
Wskaźnik | II Rzeczpospolita | III Rzesza |
---|---|---|
PKB (1939) | 12 mld USD | 40 mld USD |
Budżet obronny (1939) | 1,2 mld USD | 6 mld USD |
Przemysł zbrojeniowy | Centralny Okręg Przemysłowy, 14 fabryk zbrojeniowych | 200 fabryk zbrojeniowych, pełna mobilizacja gospodarki na cele wojenne |
Sieć kolejowa (km) | 18 000 km | 52 000 km |
Sieć autostrad (km) | 0 | 3 000 km |
Liczba czołgów | 600 | 3 200 |
Produkcja samolotów rocznie | 400 | 3 500 |
Produkcja stali (tony rocznie) | 1,5 mln | 23 mln |
Jak widać z tabeli, różnice w liczbach są przerażające. Z takim przeciwnikiem, gospodarczym gigantem, po prostu nie mogliśmy się równać.
Patrząc na armię polską i armię niemiecką, człowiek od razu czuje, że to była nierówna walka. W 1939 roku, polska armia – mimo licznych reform i modernizacji – była daleko w tyle za Wehrmachtem. Mówienie, że mogliśmy „dać radę”, brzmi jak życzeniowe myślenie. Niemcy przewyższali nas nie tylko liczebnie, ale także technologicznie i taktycznie. To była inna liga, której nie mogliśmy doścignąć.
Wehrmacht to była armia nowoczesna, świetnie zorganizowana, wyposażona w nowoczesną broń pancerną, artylerię i lotnictwo. W tym samym czasie Polska dysponowała przede wszystkim piechotą i kawalerią, które, choć dzielne, nie mogły równać się z czołgami i samolotami. A czołgi? Niemcy mieli ich ponad 3 000. My? Zaledwie 600, z czego wiele przestarzałych. Lotnictwo? Luftwaffe dysponowała flotą około 4 000 nowoczesnych maszyn, podczas gdy Polska miała zaledwie 400 samolotów, w większości przestarzałych.
I tak, mógłbym tutaj opowiadać o odwadze polskiego żołnierza, o bohaterskiej obronie Westerplatte czy bitwie pod Wizną, ale to nie zmieni faktu, że technika była po stronie Niemców. Blitzkrieg – ich nowatorska taktyka wojny błyskawicznej – był dla nas śmiertelnym ciosem. Nie byliśmy w stanie zatrzymać zmasowanych ataków czołgów, wspieranych przez lotnictwo i doskonale zorganizowaną piechotę. To była nowoczesna wojna, na którą nie byliśmy gotowi.
Gdy myślę o tym, dlaczego Polska przegrała we wrześniu 1939 roku, nie sposób uciec od myśli, że byliśmy po prostu ofiarą geopolitycznych kalkulacji. Zostaliśmy osamotnieni, zdradzeni przez naszych sojuszników. Wielka Brytania i Francja złożyły piękne obietnice, ale kiedy przyszło co do czego, nie zrobiły nic, by nas uratować. To była największa tragedia tamtych dni – nie tylko niemiecka agresja, ale i brak pomocy, której tak rozpaczliwie potrzebowaliśmy.
Polska była idealnym celem dla Hitlera. Położona między dwoma totalitarnymi mocarstwami, była łatwą zdobyczą. Pakt Ribbentrop-Mołotow przypieczętował nasz los – z jednej strony Wehrmacht, z drugiej Armia Czerwona. Nie mieliśmy szans, by się wybronić przed dwoma agresorami naraz. I to było dla nas absolutnie druzgocące. Nawet gdybyśmy bronili się lepiej, gdybyśmy mieli więcej czołgów, samolotów, to co? Sojusznicy i tak nie przyszli.
Jak powiedział Józef Beck w jednym z najtragiczniejszych momentów polskiej dyplomacji
Polska przegrała, ale nie bez walki i nie bez honoru.
Powiem to wprost: rząd Polski w 1939 roku popełnił szereg błędów, które, choć nie zmieniłyby ostatecznie wyniku wojny, mogłyby przynajmniej zmniejszyć naszą katastrofę. Mógł działać bardziej zdecydowanie, przewidując ruchy przeciwników i próbując lepiej przygotować kraj do nieuchronnej wojny. Nie mam zamiaru tu wybielać błędów decydentów – Polska została wciągnięta w wojnę, której nie mogła wygrać, ale sposób, w jaki przygotowaliśmy się na ten konflikt, był w najlepszym wypadku naiwny.
Po pierwsze, naiwnie uwierzyliśmy w sojusze z Francją i Wielką Brytanią. Słowa, piękne obietnice, uścisk dłoni – to wszystko było, delikatnie mówiąc, bez wartości. Nasze władze zbyt mocno ufały, że Zachód przyjdzie nam z pomocą, kiedy przyjdzie co do czego. Tak, mówiono o mobilizacji, o wspólnym froncie, ale prawda była taka, że nikt nie ruszył się z miejsca. To był dramatyczny błąd – liczyć na to, że Wielka Brytania i Francja zareagują błyskawicznie, choć były pochłonięte swoimi problemami. Może to brutalne, ale musieliśmy założyć, że nikt nie przyjdzie nam z pomocą – i przygotować się na samotną walkę. Władze nie miały odwagi, by to zrozumieć.
Przeczytaj także:
Druga kwestia to błędna strategia militarna. Co tu dużo mówić, broniliśmy się w sposób archaiczny. Polska opierała się na linii stałych fortyfikacji i na myśli o długotrwałej wojnie obronnej, która po prostu nie miała szans w starciu z niemieckim Blitzkriegiem. Dlaczego nie skoncentrowano sił? Dlaczego nie próbowano bardziej mobilnej, elastycznej obrony, skoro widzieliśmy już, jak działa Wehrmacht w Czechosłowacji czy Austrii? Byliśmy ślepi na nowoczesność, na realia nowej wojny. Byliśmy zbyt zafiksowani na tradycyjnym sposobie prowadzenia walki, a to nas zgubiło.
I na koniec – polityka wschodnia. Czy naprawdę sądzono, że Stalin nie wbije nam noża w plecy? Tu rząd wykazał się nie tylko naiwnością, ale i ignorancją. Polityka Józefa Becka, choć w wielu aspektach była śmiała i nieustraszona, to jednak w kwestii Związku Radzieckiego okazała się katastrofą. Zamiast próbować zrozumieć i neutralizować zagrożenie ze wschodu, żyliśmy złudzeniami, że największym i jedynym wrogiem są Niemcy. Musieliśmy bardziej pragmatycznie rozegrać tę partię, być może nawet – choćby na chwilę – szukać sojuszu tam, gdzie nas bolało. W końcu Stalin zawsze kierował się zimnym, brutalnym pragmatyzmem.